Jednak niedługo gościł spokój w Dzeusowym królestwie. Młodych władców Olimpu czekały jeszcze ciężkie, długotrwałe boje, zanim zdołali utrwalić swe zdobycze, i nieprędko Dzeus mógł odłożyć pioruny. Albowiem Gaja-Matka, gniewna na Dzeusa, że powstawszy przeciw Tytanom tak okrutnie ich pognębił, ogarnięta litością nad swymi synami strąconymi w czerń Erebową, zamyśliła zemstę. Dała życie Gigantom, by te olbrzymy poczęte z jej łona oswobodziły dawnych bogów i ukarały młodych zdobywców nieba. Przeraźliwe to były stwory o torsach, głowach i ramionach nadludzi i smoczych ogonach zamiast nóg. Niektórzy z nich mieli ogromne skrzydła u ramion. W ich żyłach płynęły krople krwi Uranosa, które spadły z jego rany na ziemię, gdy runął z niebios do otchłani. Pod potężnymi cielskami Gigantów drżała ziemia, skały pękały z hukiem oplecione ich wężowymi skrętami, łopot ich skrzydeł napełniał przerażeniem powietrze, pod ciosami ich pięści kruszały najtwardsze opoki. Strach padł na wszystko, co żyło. A oni rycząc wściekle ruszyli do szturmu na Olimp, siedzibę Kronidów. By się dostać do podniebnego pałacu Dzeusa, piętrzyli głazy ogromne i ciskali bloki skalne ze stoków, aż wreszcie górę Ossa zwalili na szczyt Pelionu, by stamtąd dosięgnąć twierdzy niebian. Stęknęła Gaja głucho przytłoczona strasznym ciężarem, ale na surowym obliczu starej bogini pojawiła się radość, krzepiła ją bowiem myśl o zemście i nadzieja rychłego zwycięstwa jej synów. Śmiertelna groza zawisła nad Olimpem. Oczy bogów zwróciły się na Dzeusa, w nim szukając pomocy i otuchy, bo już zwątpienie zaczęło się wkradać w szeregi nieśmiertelnych. Lecz on był spokojny i nie drgnęła dłoń jego miotająca pioruny na wroga. I znów olbrzymi orzeł przynosił mu w szponach gromy kute dzień i noc przez Cyklopów. Walka stawała się coraz bardziej zażarta, już zdawało się, że szala przeznaczeń przechyli się na stronę Gigantów i im odda zwycięstwo nad światem. Synowie Gai wdzierali się już na Olimp, już chwiały się wrzeciądze zamku bogów pod ciosami ich ramion. W tej strasznej chwili Dzeus skinął na Atenę, swą córkę ukochaną i rozkazał jej sprowadzić na Olimp Człowieka. Albowiem znał on przedwieczną wyrocznię, która mu z dawna przepowiedziała to nowe niebezpieczeństwo grożące jego panowaniu. Tajemnicę przyszłych losów Olimpu odkrył przed nim najmądrzejszy z Tytanów, Prometeusz, świadomy tego, co było, co jest i co będzie. On to wyjawił mu, że nadejdzie dzień, gdy wszystka moc bogów nie zdoła się ostać przed potęgą wyszła z łona Ziemi i że bez pomocy Człowieka, bohatera zrodzonego ze śmiertelnej niewiasty, nie oprze się Olimp atakom synów Gai. Toteż wiedząc o tym, już na długo przed pojawieniem się Gigantów zwrócił swe oczy przewidujący Dzeus na Alkmenę, królową Teb, potężnego grodu w ziemi helleńskiej, i przybrawszy na się postać jej małżonka, Amfitriona, powołał do życia największego herosa wszystkich czasów, Heraklesa. On to miał teraz stać się wyrocznym zbawicielem Olimpu, obrońcą nowego Dzeusowego ładu, pogromcą starych sił Ziemi. Trudne życie wiódł syn Dzeusa i Alkmeny na ziemi. W owych prasach bowiem walka i praca stały się udziałem pokoleń ludzkich. Błogosławione dni wieku złotego, kiedy ludzie wiedli żywot szczęśliwy nie znając przemocy ni znoju, dawno już utonęły w przeszłości, minął wiek srebrny znający już cierpienie i nastał wiek spiżowy, który przyniósł wojnę i trud. Wiek żelazny, a wraz i nim mord, zbrodnia i niesprawiedliwość, czekał dopiero swej kolei. Zahartowany w ciężkich bojach Herakles, przywiedziony na polo walki bogów, bez lęku stanął u boku nieśmiertelnych i mężni stawił czoło Gigantom rażąc ich niechybnymi strzałami swego luku i druzgocąc niezwyciężoną maczugą. Jeden po drugim synowie Gai padali śmiertelnie ugodzeni; ci, których nie dosięgły strzały, ginęli od ciosów spadających na nich raz po raz z mocarnych rąk nieustraszonego herosa. Bogowie widząc męstwo Człowieka ze zdwojoną siłą jęli gromić potwory. Dzeus bez przerwy miotał pioruny w tłum napastników, paląc ich ogniem niebieskim. Jego córka, Pallas-Atena, uzbrojona w tarczę i dzidę, w wysokim hełmie na głowie, siała postrach wśród smoczego potomstwa Gai. Z jej rąk padł już chytry Pallas, a teraz bogini pochwyciła za włosy groźnego Alkioneusza o pięknym obliczu, najpotężniejszego z Gigantów i cisnęła go na ziemię, zadając mu w pierś cios śmiertelny. Lecz olbrzym dotknąwszy ciałem swej ziemi rodzonej ożył i z nową mocą rzucił się do walki, atakując Heraklesa. Bohater nieulękle stanął oko w oko z Gigantem i pochwyciwszy go wpół uprowadził daleko od miejsca jego narodzin i dopiero tam, w obcym kraju, zdołał go pokonać, gdy Alkioneusz stracił czarodziejską siłę czerpaną przezeń z dotknięcia Matki-Ziemi rodzonej. Tymczasem bitwa się przedłużała, smocze plemię ani myślało ustępować z pola. Oto inny Gigant, potworny Porfyrion, rzucił się na samą panią Olimpu, Herę białoramienną. Straszny gniew błysnął w oku Dzeusa na widok tego zuchwalstwa. Szybciej niż błyskawica wzniósł dłoń dzierżącą grom śmiercionośny i przeszył napastnika ognistym pociskiem. Porfyrion jęknął i padł za ziemię ogłuszony, a wtedy Herakles, który właśnie wrócił po zabiciu Alkioneusza, dobił go strzałą z łuku. Lecz oto z gór Tracji nadciągnął Gigant Athos dźwigając ogromną skałę. Nim zdołał ją cisnąć w bogów, Dzeus odepchnął go daleko; aż na macedoński półwysep Chalkidyke. Tam olbrzym zamienił się w wysoki cypel nadmorski, zwany górą Athos. Inni bogowie także dzielnie sprawiali się w bitwie. Hefajstos, boski kowal, rozpalonymi odłamkami metalu 'pozbawił życia ogromnego Mimasa, bogini mroku Hekate płonącą pochodnią powaliła Klitiosa, Apollo raz po raz wypuszczał ze swego srebrnego łuku w ciżbę nieprzyjaciół strzały i niejednego z zaciekle nacierających nań Gigantów oślepił, boska zaś jego siostra Artemida, zamieniona w jelenia, przebiła rogami Grationa kładąc go trupem na miejscu. Zwinny Hermes o stopach skrzydlatych zwyciężył w pojedynku groźnego Hippolyta, Posejdon zaś porwawszy kawał wyspy Kos przywalił nim odrażającego Polibotesa. Olbrzym spadł do morza, a w miejscu jego upadku powstała mała wysepka Nisyros. Także skalista wyspa Mykonos stała się świadkiem Gigantomachii. Nawet zawsze łagodny i radosny Dionizos, nadciągnąwszy z gór w otoczeniu swych satyrów i sylenów, groźnie wywijał tyrsem rażąc nim olbrzymów jak ostrą dzidą. Rzucił się na niego z rykiem wściekłości potworny Eurytus, lecz padł pod dotknięciem oplecionej winem dionizyjskiej broni. Towarzyszący swemu bogu satyrowie pędząc na osłach ryczących ze strachu podnieśli tak okropny wrzask, że zadrżały twarde serca synów Ziemi. Wielu ogarniętych dziką trwogą rzuciło się do ucieczki i padło pod razami Olimpijczyków i Heraklesa. Jeszcze tylko wielki jak niebotyczna skała Enkeladus trwał niewzruszony na placu boju, lecz Atena i Dzeus porwali go w powietrze i przywalili wyspą Sycylią. Tam Gigant obezwładniony zieje dotąd ogniem i dymem nie mogąc jednak zrzucić z siebie ciężaru, co go przygniótł na wieki. Tak tedy walka bogów z Gigantami zakończyła się triumfem Olimpu. Dzikie moce Ziemi nie zdołały obalić nowego, wyższego ładu, jaki wprowadził Dzeus Piorunowładca. Człowiek dopomógł bogom i wspólnym wysiłkiem pokonali rozpasane żywioły, które wyszły z łona Gai przedwiecznej. Zwycięstwo Olimpijczyków napełniło świat cały radością, wszystko, co żyło, cieszyło się z klęski Gigantów i głosiło chwałę Dzeusową. Tylko sędziwa Gaja gorzko opłakiwała upadek swych synów i klęskę zadaną swym nadziejom. Nawet i teraz jednak nie opuszczała jej myśl o odwecie, jeszcze mocniej pragnęła pomsty na tych, co odważyli się wyrwać berło władzy z rąk jej potomstwa.